wtorek, 30 stycznia 2018

Naucz mnie teatru. cz. I Grecja (tragedia grecka)

Nie jestem teatrolożką. Ale prowadzę zajęcia o dramacie i teatrze (tak, wiem...). Żeby uporządkować sobie i studentom wiedzę, pojawią się na blogu notki o historii teatru wraz z analizą wybranych dramatów. Zacznijmy już teraz i to od początku. 

1. "Pani od polskiego mówi, że teatr powstał z sacrum". 
Jestem tą panią od polskiego. Ale sprawę mocno upraszczam. Właściwie nie mamy żadnych dowodów na to, że teatr powstał z obrzędu. Oczywiście w liceum uczymy się, że było coś takiego jak Wielkie i Małe Dionizje. I że były to święta na cześć boga wina. Wniosek nasuwa się sam, jednak teatrolodzy nie prezentują żadnych konkretów. Jedno wiemy na pewno - teatr powstał z rywalizacji, w której lubowały się greckie państwa-miasta. A to już powinni wiedzieć studenci. 

Dionizje miały właściwie charakter państwowo-religijny, nie tylko religijny. Były to wiosenne obchody winobrania. Początkowo świętowanie obejmowało pochody i procesje, na których czele stał koryfeusz (przewodnik chóru). Ostatecznie pochody okazały się "niewygodne" i sprowadzono je do stałego miejsca, gdzie rywalizowano w tańcu, śpiewie, sporcie. Po czasie wprowadzono współzawodnictwo w dytyrambie i tragedii. Co to takiego ten dytyramb? Otóż dziesięć chórów po pięćdziesięciu mężczyzn i po pięcdzieścięciu chłopców rywalizowało, przedstawiając bardzo skomplikowane pieśni, którym towarzyszyły nie mniej skomplikowane układy taneczne. 

2. Był sobie raz Tespis...
A tego to akurat nie wiemy. Być może "pierwszy aktor" w ogóle nie istniał. Przypuszcza się, że w roku 534 p.n.e. zorganizowano pierwszy konkurs dytyrambowy. Powszechnie jednak uważa się, że to właśnie Tespis wygrał ten konkurs, oraz że wprowadził na scenę pierwszego aktora (siebie zresztą) na scenę. Istnieje hipoteza, że aktor wyewulował z przewodnika chóru. 

3. Ale dlaczego nie wystarczyły im eposy?
Przecież były piękne. I na dodatek wygłaszali je wędrowni rapsodowie modulując swój głos, przybierając różne pozy. Działali na emocje słuchaczy tak samo jak aktorzy. Po co więc mnożyć formy? Grecy dostrzegli jednak w teatrze coś jeszcze... Nie dość, że co roku z okazji świąt powstawały nowe teksty (bo ileż to można o tej Iliadzie) to jeszcze prezentowane były w sposób twórczy i nowoczesny (partie jambiczne urozmaicane były poprzez taniec i śpiew). Poza tym nudnie powtarzane i znane na pamięć teksty poematów epickich przemieniono w grę aktorską, gdzie komunikat jest bezpośredni: "Ja jestem Edyp", a nie: "Mężczyzna wstał i powiedział, że to on jest Edypem". 

4. Klimat tragedii...
... to ciężki klimat. Jeśli znacie Nietzschego, pamiętacie pewnie co mówił o żywiole dionizyjskim i apollińskim.  

Zacznijmy od tego "nudniejszego". Żywioł apolliński odwouje się do boga Apolla i według niemieckiego filozofa oznacza harmonię, ład, symetrię, statykę, estetykę, piękno, świadomość i inne tego typu nieciekawe rzeczy. 
Żywioł dionizyjski natomiast to coś dużo bardziej fascycującego - szaleństwo, poddanie się naturze, popędom, chaos, ból istnienia, ostre jakości estetyczne. Prawda, że fajnie? I to jest właśnie klimat tragedii (pieśni kozła... nikt nie wie dlaczego akurat kozła, być może chodzi o sylenów, którzy towarzyszyli orszakowi Dionizosa). 
W mitologii jeden z sylenów (współpracowników Dionizosa) wyjawił mu pewną tajemnicę:

DLA CZŁOWIEKA NAJLEPSZE JEST NIGDY SIĘ NIE NARODZIĆ ALBO PO URODZENIU ZARAZ UMRZEĆ.

I to jest duchowy klimat tragedii. Przełamywała tabu, szokowała, oczyszczała poprzez odczucie litości i trwogi (katarsis), ukazywała najgłębsze lęki człowieka (co ciekawe, najczęściej te przed kobietami i ich potencjale władzy, bo przecież wiemy, że kobiety nie miały wtedy praw, nie zachowały się żadne dowody świadczące o tym, że mogły uczesniczyć w obchodach świąt czy przedstawieniach teatralnych jako widownia). Wszystko co głęboko ukryte, wszystko co obrzydliwe, wszystko co przerażające wylewało się z ust aktorów i chóru. Ale wylewało się w sposób konwencjonalny o dziwo - by trafić w gust widzów i nie łamać zasad trójjedności, decorum i mimesis. 

***
W następnym poście dowiecie się czegoś o archetypie człowieka - Edypie. Pogrzebiemy nawet w kontekstach psychologicznych (Freud, Lowen). Bo to, co kiedyś było jest i teraz. Tak mówi buddyzm, niektóre filozofie i moja koleżanka.

Zbieram, zbieram dla studentów...

Udział Polaków w Szoa? Na początek "Dziedzictwo" Grynberga

Ilość przeczytanych książek o tematyce Szoa mogę liczyć w setkach. Zazwyczaj nie dzielę się refleksjami na ich temat. Pewne rzeczy są dla mnie niewyrażalne. Może też trochę się boję tych wiecznych dyskusji o udziale Polaków w Zagładzie. Są tematy, na które nie umiem i nie chcę dyskutować. Nie umiem, bo targają mną emocje, nie chcę, bo straciłam nadzieję, że przekonam kogokolwiek. Ostatnio dostałam duszności, gdy przeczytałam komentarz jednej pani pod wpisem o obozie dla polskich dzieci na terenie getta łódzkiego: „no tak, żydzi nie pomagali tym polskim dzieciom, a my ich mamy przepraszać”. Chorzy na tyfus, zagłodzeni, wysyłani na śmierć nie pomagali… Próbowałam zmierzyć głupotę i nikczemność tego komentarza swoją skalą, ale tego nie przewidziała.

Ale przejdę do Grynberga i jego „Dziedzictwa”. To nie będzie recenzja ani szkic naukowy (pomimo że wykorzystuję tę publikację w doktoracie), tylko pewna refleksja. „Dziedzictwo” czytałam pierwszy raz kilka lat temu i obiecałam sobie, że nigdy nie wrócę do tej książki. Pisana w formie dialogów pomiędzy autorem – synem swego ojca, ojca zamordowanego przez polskiego chłopa z powodu dwóch krów a mieszkańcami mazowieckiej wsi, którzy mogli coś wiedzieć o okolicznościach śmierci Abrama.
Grynberg odnajduje „grób” ojca (na który ktoś specjalnie podczas pobytu pisarza we wsi załatwił się, pozostawiając ostentacyjnie kał), wydobywa szkielet, by móc ojca godnie pochować. Są trzy rzeczy, które dotykają szczególnie – najgłębsze zło wydobywające się z ust niektórych mieszkańców  wsi, w tym wspólnika, jak się później okazuje, w zabójstwie, moment odkopania butelki, z którą Abram przyszedł błagać o mleko (i z którą go wrzucono nagiego, porąbanego siekierą do glinianki) i to jak w szkielecie Henryk odnajduje siebie. Jakby to on był swoim ojcem, jakby czas zatoczył koło.
Zło, butelka jak relikwia i czaszka ojca nieraz mi się śnią. I nie umiem uciec od tego snu. Dla mnie „Dziedzictwo” to zapis absolutnego zła, którego się boję i które może się powtórzyć. Bo obawiam się, że czynimy, jako Polacy – poprzez nasze wybory, kolejny krok ku temu, by tak się stało. Nie umiem się nawet temu sprzeciwić jak należy.
I tak, Polacy mieli swój udzał w Szoa. Ogromny. A ja będę o tym mówić.

niedziela, 28 stycznia 2018

Nowy początek i małe podsumowanie

Zapraszam na swojego nowego bloga, który może kiedyś przerodzi się w stronę internetową. Do tej pory miałam kilka "tajnych" blogów na blog.pl, który się likwiduje. I jednego bloga nie-wiesz-na-co-sie-piszesz (również blog.pl), na którym zamieszczam z rzadka i leniwie fragmenty swoich opowiadać i wiersze. To był ból. Wszystkie wpisy usunęłam. 

Postanowiam stworzyć to miejsce, ponieważ sporo się dzieje w moim życiu, nazwę to, literackim. W sierpniu 2017 roku ukazała się moja debiutancka książka poetycka "Cud i Anomalia", która zebrała sporo dobrych recenzji. Wokół książki coś się cały czas dzieje - spotkania autorskie, rozmowy, publikacje. Poniżej kilka odnośników do recenzji:


Inne opinie o książce możecie śledzić na moim fp na Fecebooku:

A tutaj wywiad:

Wciąż czuję się dziwnie, że w ogóle ktoś chce czytać moją książkę. To wspaniałe i wszystkim Czytelnikom bardzo dziękuję. Szczególnie za osobiste historie, za zaufanie, za relacje, które mogę z Wami nawiązać poprzez słowo. Widzę sens pisania.